piątek, 26 sierpnia 2011

Rozdział I "Nie żartuj sobie"

Ameryka Środkowa. Panama.
Gdzieś daleko od cywilizacji. Tam gdzie żaden człowiek się nie zapuszcza. Tam, gdzie nie ma się dostępu do wody przez kilkanaście kilometrów. Tam, gdzie dzikie zwierzęta chodzą na wolności. Tam, gdzie handel ludźmi i narkotykami jest na porządku dziennym. Tam, gdzie codziennie rozlewa się krew. Tam… tam gdzie tysiące skazanych przesiaduje w najokrutniejszym więzieniu na świecie…
Potężny, marmurowy budynek na środku niczego. Otoczony drutami, przez które przechodzi prąd, tak silny, że nie jeden uciekinier spalił się na popiół. Dookoła kilka bramek z kolcami. Do tego setki ludzi stojących na straży. Z wież więziennych wystawali ludzie z karabinami. Zawsze gotowi do akcji.
Pięć pięter. A na trzecim, w pokoju trzysta pięćdziesiąt cztery siedzi on. Z słuchawkami w uszach. Oderwany od świata rzeczywistego.
Nie był żadnym mordercą, czy bandytą. Był po prostu synem policjanta, kierującego zakładem karnym. Najlepsze więzienie stanowe w Stanach Zjednoczonych. Najostrzejszy rygor, bezlitośni więźniowie. Kiedyś, co rusz ginęli tu ludzie, ale teraz, kiedy władzę przejął jego ojciec, ta sytuacja się zmieniła. Zwiększenie liczby pracowników, kary śmierci i straszne tortury.
Liczba zgonów malała.
I pewnie się zastanawiacie, co ja tutaj robię? Już to wam wyjaśniam. To moja służba, moja praca. Pilnuję porządku we wnętrz tego burdelu. Udaje bezlitosnego mordercę, który pozbył się trzystu dziesięciu stojących mu na drodze ludzi. Brzmi groźnie, ale właśnie o to chodzi. Budzę strach w tych ludziach. W tych karaluchach. Ale nie jestem tu sam. Siedzę tu z kilkoma kumplami po fachu. Ich przykrywki są różne. Jeden z nich nawet ma przykrywkę mojego wspólnika. I niby nas nie posłali na karę śmierci, bo jesteśmy coś na wzór świadków koronnych. Ale może być. Nie narzekam. Nie jestem aż tak strasznym gościem. Ja udaję. Czasem się śmieję, że doskonale pasuję do filmów kryminalnych.
O! Shikamaru przyszedł. Mówiłem już, że bez niego zgłupiałbym do reszty?
- O siema stary! – wstałem z wyrka, podając dłoń mojemu przyjacielowi, który siedzi w tym kiciu z powodu pracy razem ze mną.
- Siema, siema – odpowiedział mi nieco mniej, entuzjastyczniej, podając mi prawą dłoń. W drugiej zaś trzymał peta. Zawsze, któryś ze strażników go nam daje – słyszałeś o nowym?
- Coś mi się o uszy obiło – pokiwałem głową to w prawo, to w lewo. Złapałem zapalniczkę, którą rzucił mi Nara i odpaliłem szluga, którego wcześniej wyjąłem z jego kieszeni.
- To słuchaj uważnie – zaciągnął się i klapnął obok mnie. – to bezlitosny morderca…
Parsknąłem śmiechem.
- I z czego się cieszysz? – skarcił mnie srogim spojrzeniem.
- To ja jestem bezlitosnym mordercą, nie zapominaj.
- Udawanym, nie zapominaj – znów na mnie spojrzał – będzie z Toba pomieszkiwał w celi.
Zakrztusiłem się dymem i wybałuszyłem oczy.
- Jasna cholera! – zakląłem – i gdzie ja teraz będę się pieprzyć?!
Nara pokręcił z politowaniem głową.
- A ty tylko o jednym. – wypuścił szarobiały dym z ust.
O, tak! A niby, o czym innym? Siedzę tu już od roku, czekając na pewnego gościa. Poza tym, inni więźniowie siedzą tu dłużej. To normalne. Każdy po jakimś czasie wymięka. Na początku był to dla mnie szok, ale z czasem to zrozumiałem. I nie jestem jakimś gejem. Mam dziewczynę, ale tutaj, gdzie jest wyłącznie męski harem, każdy walczy o najlepszego ogiera. Ciekaw jestem, co by było, gdybym nie potrafił się bić?. Pewnie gwałciliby mnie po kątach…. Jestem przekąskiem dla wielu mężczyzn. Na szczęście, gdy jest ich kilku, to Nara przychodzi z odsieczą.
- Mówię poważnie, Szakalu – zwrócił się do mnie po ksywie. Sprawa musiała być poważna. – On zamordował swoją rodzinę.
- Widocznie zasłużyła – odparłem z rozbawieniem.
- Szakal! – warknął – On jest z mafii!
- z mafii, czy nie. Ja mam za sobą całe stanowe więzienie – oparłem się plecami o ścianę.
- Obyś miał rację…. – zaciągnął się po raz kolejny i spojrzał zamglonym wzrokiem na sufit. – Uważaj na siebie. Nigdy nie wiadomo, co takiemu po głowie łazi.
- Spokojna głowa. Nie jestem jakimś noobem, którego można tak ławo przelecieć.
Znów spojrzał na mnie swoim karcącym wzrokiem.
- Wiesz dobrze, że nie o to mi chodziło.
- Wiem, wiem. Tylko żartowałem – wywróciłem oczyma.
- W takich sprawach się nie żartuje.
Nagle rozniosły się jakieś krzyki. Podnieśliśmy się z wyrka i udaliśmy się poza moją celę. Słyszeliśmy jakieś wrzawy i skandowania imion. Stanęliśmy koło balustrady i obserwowaliśmy wydarzenie z góry, z uwagą.
Na dole stał tłum więźniów, którzy wykrzykiwali słowa otuchy dwóm bijącym się mężczyznom. Klaskali i nawoływali ich do dalszej walki. Kątem oka obserwowałem Szakala. Nie był zachwycony. I w sumie mu się nie dziwię. Nienawidził takich sytuacji. Zresztą, tak samo jak ja. Naszym obowiązkiem było utrzymywanie porządku w tym pudle. Kiedyś było to prawie niemożliwe, ale z czasem, kiedy to Szakal ujawnił swoją prawdziwą moc, to każdy zaczął się go słuchać, z obawy o swoje życie.
Ludzie się go bali.

1 komentarz:

Ami-chan pisze...

" - Jasna cholera! – zakląłem – i gdzie ja teraz będę się pieprzyć?!"
-
Problem młodzieży XX wieku XD

Fajnie się zapowiada, ale nie ma tu informacji o tym blogu ;-; Nie wiem czy to SasuNaru czy SasuShika czy jeszcze tam jakieś inne :/
Ale na razie jest ok ;)