piątek, 26 sierpnia 2011

Rozdział V "Plus czy minus?"

Wychodząc z łazienki byłem od stresowany. Całą moją złość i frustracja wyładowałem pod prysznicem. Czułem się jak nowo narodzony. Taki wolny i spokojny. Zresztą.. jak zawsze po takich chwilach z Kibą. Ten chłopak miał to coś w sobie, że przy nim nic innego się nie liczyło. Był tylko on i ja. I nikt więcej. Zero problemów.

Cała ta nasza zabawa trwała może około dwudziestu minut? W końcu prysznic też wypadało wziąć. Światło w moim bloku jeszcze się paliło. Gaszono je dopiero o dwudziestej trzeciej, z racji tego, że strażnik zaczynał sprawdzać cele od dwudziestej drugiej, a nie przed. Gdyby tak nagle zgasili mu światło.. to, kto wie, czy by przypadkiem nie dostał czymś w łeb? Były już takie przypadki, a wraz z nimi… próby ucieczki. I co do ucieczek.. to chyba już jedną obmyślają. Wszędzie słychać zmowy i szepty u skazańców. Ale ja nie mogę uciec, dopóki do pudła nie trafi koleś, od którego mam wyciągnąć informacje związane z pewnym gangiem mafii. Nie wiem, co dokładnie naskrobali, ale znając mafie można się od niech spodziewać wszystkiego.

I co do mojej ucieczki. „Uciec” mogę jedynie wtedy, kiedy wybuchnie takie zamieszanie, że skazańcy zaczną sami siebie nawzajem zabijać. Jedynie wtedy. Ja i Shikamaru mamy prawo uciec z tego budynku. Ten kolos jest wielki, ale nie boję się, że mógłbym zabłądzić. Mam wytatuowaną mapę więzienia na ręku, znaczy jedynie wyjście. Ale to i tak jest niebezpieczne. Nigdy nie ma się pewności, czy nowy strażnik nie pomyli cię ze skazańcami. Zresztą.. uważam, że nie powinno być z tym problemu. Niedaleko łazienki, korytarzem wprost, na dole jest wejście od klimatyzacji. Trzeba tylko zdjąć pokrywę i iść w odpowiednim kierunku do tunelu. Tylko, żeby tego dokonać trzeba mieć śrubokręt, który dostałem od Kankuro.

Idąc korytarzem, zostawiałem mokre ślady stóp. Wciąż nie byłem dostatecznie wytarty z powodu pośpiechu do mojego bloku, więc prawą ręką strzepywałem krople wody z moich włosów. Robiłem to po drodze do mojej celi, nie chcąc zachlapać swojego miejsca „zamieszkania”. Jedyny ręcznik, który miałem ze sobą, obwinąłem wokół biodrem. W lewej ręce zaś trzymałem ubrania, które ściągnąłem w łazience. Idąc tak korytarzem całkiem samotnie, słyszałem gwizdy ze strony skazańców. A do gwizdów dołączały teksty z stylu: Kiedy moja kolej?

Na pewien sposób imponowało mi to. Uwielbiałem, jak ludzie reagowali tak na moje ciało. To był mój atut, który starałem się w pełni wykorzystać. Słysząc takie słowa, czułem, że mogę mieć każdego. Byłem jak ta kobieta uzależniona od seksu – nimfomanka, o ile dobrze pamiętam. Wciąż pragnąca znaleźć swojego spełnienia w łóżku, drugiej połówki, która zaspokoiłaby jej wygórowane potrzeby seksualne. Ja wciąż szukałem kogoś takiego, kto dałby mi pewność, że lepiej się nie da, że nikt inny nie da mi tego, co ta osoba. I mimo że przy Kibie czułem się jak w niebie, to wciąż, gdzieś tam w środku coś mi mówiło, że świat seksualny nie jest mi do końca znany, że mógłbym znaleźć kogoś, kto by poszerzyłby moje horyzonty.

Z takimi myślami dotarłem do celi. Złapałem wilgotną ręką za kratę i odsunąłem ją na taką odległość, abym mógł przejść. Wchodząc do celi ujrzałem mojego współlokatora na dolnej pryczy. Czytał książkę.

- Hmm. – poderwałem srebrny zegarek z urwaną zapinką, przyglądając mu się uważnie. – Jeśli chcesz czytać książkę, to radzę ci zapalić lampe, bo zaraz gaszą światło w całym pudle – mówię do nowego, odwracając się do niego.

-Udzielasz mi dobrych rad? – spytał beznamiętnie, odrywając leniwie swój wzrok z książki. Czuję jak lustruje moje ciało z zainteresowaniem.

Uśmiecham się kpiąco.

- Trzeba pomóc koledze w zaklimatyzowaniu się – mój uśmiech powiększa się, kiedy moje dłonie wędrują w stronę ręcznika. Chwilę później energicznym ruchem zdzieram go z bioder i zrzucam ręcznik na podłogę. Kątem oka widzę zdezorientowanego bruneta, który po nie długiej chwili odzyskuje swój stoicki wyraz twarzy.

- Musisz tak świecić tyłkiem? – pyta się mnie z irytacją, wpatrując się bezczelnie w mój tyłek. Spoglądam na niego z triumfem. Już wiem, co zrobię.

-Baby… Fuck me! – klepię się po gołym tyłku, wybuchając stłumionym śmiechem, widząc minę mojego „słonka”. Niech poczuje cząstkową zemstę Szakala.

- Uważaj, bo jeszcze ci coś wsadzę w twój prawiczy tyłek – syczy z satysfakcją.

Czy on myśli, że mnie zawstydził? Czy ja wyglądam na niewiniątko?

- Nie już taki prawiczy – znów się poklepuję po moich pośladkach. – I raczej ja ci coś wsadzę, a nie na odwrót, słonko. – ostanie słowo akcentuję.

-Aż tak ci spieszno do mojej dupy? – uśmiecha się drwiąco. O! Patrzcie, jaki odważny… tylko, żebyś się nie zdziwił.

-Mi nie, ale na pewno innym więźniom tak. Jak tak bardzo chcesz sobie powsadzać, to z rana mogę ci klientów załatwić. Jestem pewien, że się ucieszą, ale nie gwarantuję, że nie będziesz uke. – wyciągam z komody czystą białą bluzę i bokserki, które zakładam na siebie.

- Niech pomarzą – prycha – niech ciebie pieprzą.

- Ohh… mnie nie muszą. Ale wiesz.. każdy nowy przechodzi chrzest – błyszczę zębami w jego stronę – ciebie też to nie obejdzie, słonko. – mówię ponętnym głosem prosto w jego usta, uśmiechając się zwycięsko.

Widzę jak ściska zęby. Oho, zaraz mi coś powie!

- Pieprz się! – odkrzykuje mi, kiedy wchodzę po drabince na górne łóżko.

- Z wielką chęcią – zanoszę się śmiechem.

Jak ja uwielbiam dręczyć ludzi.

Poza tym, niech się nowy przyzwyczai. Jest za bardzo pewny siebie w tym kiciu. A ta jego pewność i odwaga znikną, kiedy więźniowie dadzą mu porządnie w mordę. Niech nie zapomina, że starzy skazańcy mają swoje układy w porównaniu do niego, do nowego.

Kładę się na łóżko, wpatrując się bezczelnie w biały sufit. Mógłbym go jakoś ozdobić – przychodzi mi na myśl – w końcu trochę tu siedzę, a ten sufit jest ciągle taki sam… to takie nudne – dochodzę do wniosku i bez większego zastanowienia, sięgam pod poduszkę, wyciągając z pod niej srebrny widelec, który zwinąłem ze stołówki więziennej parę dobrych miechów temu. Był nieco powyginany, ale to tylko świadczyło o jego przejściach w tym pudle, w moich rękach. Mój stary, dobry przyjaciel – widelec. O tak. Uśmiecham się do siebie, bo to tak śmiesznie brzmi, ale ten widelec służył za początkową moją broń i narzędzie do pracy. Miałem do niego pełne zaufanie. Przyłożyłem widelec do białego sufitu. Nie musiałem się zbytnio wysilać. Między mną a sufitem była odległość około metra – może i mniej. Tak, więc mogłem leżeć i tworzyć. Tylko utknąłem z tą ręką przy suficie, bo jeszcze nie zastanowiłem się, co mógłbym stworzyć na tym skrawku ściany. Coś abstrakcyjnego? Absurdalnego? Może napiszę jakiś wiersz? Hymn do wolności?

Właśnie… wolność. Ciekawe jak tam jest. Co się wydarzyło przez ten czas, kiedy tu siedzę? Czy jest lepiej? Czy są wojny? Czy w sklepach jest drożej? Jaka panuje teraz moda? Co leci w kinach? Świat wolności wydawał mi się taki beztroski, taki prosty za kratami. Zastanawiam się… czy tam dam sobie radę? Czy znów będę mógł się przyzwyczaić do tych kłamstw polityków? Czy uda mi się zahamować? Bo tutaj… każdy rządzi swoimi prawami. Coś ci się nie podoba? Więc załatwiasz to na swoją rękę. Życie tutaj… życie w pudle było jednocześnie łatwiejsze, a zarazem trudniejsze. Bo.. żyjesz sobie, nie martwiąc się przyszłością (w przydatku, gdy masz dożywocie). Masz dach nad głową i jedzenie. Siłownia za darmo. Koledzy niedaleko. Po prostu.. taki inny luksus. I poza tym… jak masz z kimś jakieś niedociągnięcia, to idziesz i załatwiasz to siłą, nie martwiąc się o wyrzucenie z pracy, czy o kolejną sprawę sądową. A życie na wolności. Niby dostęp do rozrywek. Niby wolność słowa, która i tak nie istnieje, bo za każde złe słowo mogą wsadzić cię do paki lub pobić. Trzeba wciąż gonić za pieniądzem. Stworzyć rodzinę. Ustabilizować się. Pilnować.

I teraz wybierz, co jest lepsze.

Życie na wolności, czy życie bez wolności?

Plus, czy minus?

1 komentarz:

Ami-chan pisze...

Huh, piękne xD
A ten widelec...o matko XD najlepszy przyjaciel w innych opowiadaniach to Sasuke, a tu widelec XD <3 kreatywne.

Konwersacje Saska i Naruciaka jak zwykle zajebiste :'D