piątek, 26 sierpnia 2011

Rozdział II "Czy warto się bać?"


Widziałem jak ściska usta i pięści ze złości. Zerknął na mnie tym swoim krwistym spojrzeniem i ostatni raz się zaciągnął. Rzucił niedopałek papierosa na ziemię i ugasił go nogą. Następnie udał się schodami w stronę bójki.
Był zdenerwowany.
Zastanawiałem się, co w tej sprawie zrobi. Jeden z mężczyzn, który brał udział w sprzeczce był Inuzuką. Naszym kumplem. Do tego jedną z zasad Szakala była taka, iż o każdej bójce musi zostać zawiadomiony. Nie, dlatego, że zezwalał na bójki, ale dlatego, iż nie mógł pozwolić na kolejną śmierć w tym kiciu.
Przeraźliwy dźwięk ocierania się bramy o podłogę, zasygnalizował otwieranie się potężnych, miedzianych drzwi do więzienia. A za ich obliczem stało kilkoro uzbrojonych po karabiny ludzi, którzy pilnowali wysportowanego mężczyznę o bladej cerze, z chustą na głowie, z, pod której wyłaniało się parę, czarnych kosmyków. Mężczyzna spoglądał spod byka na nowe miejsce swojego pobytu. Do tego jego ręce były odziane w kajdanki, a jego strój składał się z czarnej, bezrękawnej koszuli, przylegającej doskonale do jego umięśnionego torsu, i z pomarańczowych spodni, który każdy z więźniów posiadał. Ten obraz był jak z jakiegoś filmu. Niebezpieczny morderca i strażnicy u jego boku.
- No, no. Kogo my tu mamy? – przed oczami zabójcy wyrósł przystojny blondyn o niebieskich oczach. Był bodajże blisko czterdziestki; jak nie po. – Zaopiekujemy się Tobą, Uchiha – uśmiechnął się szczerze, choć brunet spojrzał na niego z podejrzeniem.
Czy w tym krył się jakiś podtekst?
Wraz ze strażnikami minął mosiężną bramę, wchodząc w ten sposób w obślizgły, wilgotny korytarz, którego okna pozamykane były kratami. Cuchnący odór uderzył w jego nozdrza. Śmierdziało tu szczochami i zwłokami szczurów. Do tego pod nogami lała się jakaś woda. Sprawa była naprawdę śmierdząca.
- Co tu się dzieje?! –krzyknął zdenerwowany Szakal. Przedzierał się przez tłum morderców, bandytów i narkomanów. – No pytam się, kurwa! –wrzasnął poirytowany. Wszystkie oczy skierowane były na jego osobę. Szakal był oczkiem w głowie u wielu skazańców. Niby straszny, okrutny, bezlitosny. Ale taki był wobec tych, którzy nie trzymali się jego zasad. Każdy wiedział, że to On tu rządzi. Choć początki jego władzy były trudne, z czasem to się zmieniło. Siał postrach. Ale też i wzbudzał szacunek. Był kimś ważnym. Do tego był nieziemsko przystojny. Blond, przydługie włosy, lekki zarost, który dodawał mu męskości, błękitne oczy i opalona skóra. I jeszcze jego wyrzeźbione od ciężkich treningów ciało, ozdobione bliznami. Dla wielu więźniów był ideałem czarnego charakteru.
- Skurwysyn się na mnie rzucił! –z ziemi podniósł się dobrze zbudowany szatyn o orzechowych oczach i dwóch tatuażach na policzkach. Wyglądał na rozdrażnionego i potarganego – powiedział, że to on teraz przejmuje pałeczkę w pudle – warknął, ocierając wierzchem dłoni krew, która spływała mu z warg.
Szakal spojrzał na drugiego mężczyznę, który za śladem Inuzuki, podniósł się na równe nogi. Nie wyglądał najgorzej. Miał czarne, rozczochrane włosy, a gdzieniegdzie czerwona ciecz spływała z jego ran.
Niepewny wzrok spoglądał na Szakala.
- Czy to prawda? – spojrzał srogim wzrokiem na uparcie milczącego mężczyznę – Nic Ci się nie stało? – spytał się Inuzuki, podchodząc do niego i ujmując jego brodę w swoje delikatne dłonie, szepnął – idź do łazienki, a ja pogadam z naszym kolegą – chłopak przytakując głową udał się za radą przyjaciela, nie wznosząc sprzeciwu.
Szatyn był kiedyś dilerem narkotyków. I może to niedorzeczne, ale nie miał innego wyjścia. Sprzedawał je z powodu szantażu pewnego gangu z jego okolic. Mieli w garści jego siostrę. Jeden nieostrożny ruch i zostałby jedynakiem. Dlatego z miłości do jedynej siostry – jedynej rodziny - robił tą brudną robotę. Na szczęście nie był na tyle głupi, by brać to świństwo, ale był na tyle bystry by dać się złapać psom. To było jedyne wyjście, innego nie widział. Diler w więzieniu, więc trzeba szukać kolejnego dzieciaka do tej roboty. I faktycznie. Udało mu się. Poza tym…. Inuzuka nie wyglądał na kogoś nieszczęśliwego. Trafił do pudła i od razu został przygarnięty pod skrzydła Szakala. Istny szczęściarz, według skazańców.
- Marco Brucke – zwrócił się do niego Szakal – czy to prawda, że zamierzałeś odciągnąć mnie od władzy? – głos Szakala brzmiał jak burza, która przecinała wszystko, co stało jej na drodze. Sens słów obił się echem o ściany i trafił do uszu wszystkich zgromadzonych skazańców. – Mowę Ci odjęło? – podszedł do niego, mierząc go zniewieściałym spojrzeniem – Odpowiedz! – Syknął, ale mężczyzna stał i milczał jak zaklęty.
Szakal spojrzał na mężczyznę z pogardą i splunął mu wprost na buta.
- Tak myślałem. – skomentował, odwracając się do więźniów. – A wy… - podniósł głos o półtorej tony – czy któryś z was jest przeciwko mnie? Czy jestem, aż taką partią, którą chcecie obalić? Czy… czy znów chcecie dziesiątki trupów wciągu dnia? – warknął z żalem w oczach. Oczywiście była, to tylko gra, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć.
Wszyscy milczeli. Jak pięknie – pomyślał Szakal i uśmiechnął się w duchu z satysfakcją.
- Tak, więc, skoro milczycie, przyjmuję to za wierność wobec mojej osoby i wymierzam karę temu karaluchowi za wszczynanie bójek. – wskazał palcem na kilku ludzi, którzy wyszli z tłumu i wzięli pod pachy zdrajcę. – Do naczelnika i do izolatki z nim – rozkazał z satysfakcją wymalowaną w oczach.
Więźniowie ledwo przełknęli ślinę.
Izolatka była czymś okropnym dla skazańców. Najczęściej, nawet trzy dni w ciasnym, ciemnym pomieszczeniu dawały się we znaki. Trochę wody i suchy prowiant wciągu jednej doby, to była kara. Niby nienajgorzej, gdyby nie fakt, że siedzisz w tym pomieszczeniu przez siedemdziesiąt dwie godziny bez wychodzenia do łazienki. Panował tam smród nie do zniesienia. Do tego wszystkiego nie było łóżka, czy materaca. Po prostu podłoga, na której spoczywają twoje i innych odchody. Spało się w kącie, na kuckach. Pomieszczenie dwa na dwa metry. Wysokość na pięć. Zero okien. Istny koszmar. Ale to i tak było nic. W tym cholernym więzieniu istniało coś takiego jak loch dla wybitnie nieposłusznych skazańców, lub po prostu niewinnych – wrobionych –ludzi. Ledwo kto z stamtąd wychodził z życiem, czy ze zdrowym rozumem. Ale o tym – innym razem.
- To Szakal – odezwał się jeden ze strażników, który pilnował nowego skazańca.
Przystanęli, aby obejrzeć sytuację, która przed chwilą miała miejsce.
- Będziesz miał z nim celę. Lepiej uważaj.
Uchiha spojrzał na niego uważnym wzrokiem.
- Mam się go bać? – w jego głosie slychać było nutkęrozbawienia.
- To już twoja sprawa jakie będziesz miał z nim kontakty. Wtedy sobie odpowiesz.

1 komentarz:

Ami-chan pisze...

Ejj! Nic nie rozumiem... Więc Naruto to Szakal i to on kumpluje się z Shikamaru? A ojciec Naruto ma te więzienie, a nowym więźniem jest Uchiha? Trochę ciężko się połapać z dialogami... A i tak dla pewności... To Naruto uspokajał tamtych więźniów? No i czemu narracja w pierwszym rozdziale była z punktu widzenia Narusia (który jest...po czterdziestce?!)
,a teraz już jest wszystko opisywane z narracją? Zdecyduj się na jedno, bo nie każdy może się połapać :/

Ale tak to fajnie :D Serio! Zaskoczyłaś mnie fabułą :D Ale dlaczego Narusiowi już jest po czterdziestce? :c
Ciężko mi się to wyobraża :p