piątek, 26 sierpnia 2011

Rozdział VI "Rozdwojona jaźnia Szakala"

Dudum, dudum…

Ciemność, nicość i nic poza tym. Ogarnia człowieka niczym złakniona bestia krwi. Napawa lękiem ludzi, dręczonych przez przeszłość. Ale ja do nich nie należę.

Dudum, dudum, dudum…

Powolne, głośne, rozchodzące bicie serca.

Dudum, dudum, dudum, dudum….

Biorę głęboki wdech i trwam tak w chwilę, rozmyślają nad miejscem mojego pobytu i dopiero potem dochodzi do mnie świadomość mojego przebywania, a wtedy wypuszczam powietrze ze świstem i rękoma ocieram zaspaną twarz. Odrywam moje kończyny i kładę je na klatce piersiowej, jakbym kładł się do trumny niczym wampir. Przymrużam oczy i patrzę przed siebie na sufit. Przynajmniej tam, gdzie on powinien być. Na razie widać głęboką otchłań, która nie ma końca i wciąga mnie do swojego świata, opatula mnie swoimi ramionami, dodając mi jakiejś chorej satysfakcji. Ta otchłań, ta ciemność. Uwielbiam to. Ale nie trwa to zbyt długo, moje oczy powoli przyzwyczają się do egipskich ciemności i mogę z łatwością rozpoznać kontury przedmiotów w celi.

Tik tak, tik tak.

Cholerny zegarek. Zakładam, że jest piąta nad ranem jak zawsze. Nie wiem, dlaczego, ale zawsze budzę się o tej godzinie i nic nie mogę na to poradzić. Mruczę i klnę pod nosem wyplątując się ze śpiwora. Jakbym miał, co robić o tej godzinie. No tak, oczywiście, że mam, co robić, ale jest to monotonne. Ciągle to samo. Każdy dzień wygląda identycznie. Pobudka o piątej nad ranem, seria ćwiczeń na rozbudowanie mięśni, czytanie książki, otwarcie celi i śniadanie, prysznic, praca w kiciu, przerwa, obiad, praca, czas wolny, kolacja, prysznic, może książka i wyrko. Łał… moje roczne urozmaicone atrakcje. Naprawdę się wysilam….

To była ironia, rzecz jasna.

Schodzę powoli z górnej części pryczy po drabince. Wciąż czuję się niewyspany, ale to nic. I tak wiem, że gdybym nawet chciał, pospać choćby jeszcze godzinę to, byłoby to, bezsensowne. A czemu? Proste… za dużo myślę.

Dotykam bosymi stopami zimnej, okafelkowanej podłogi. Czuję przyjemne i pobudzające dreszcze, które przechodzą przez całe moje ciało, otrzeźwiając zaspany umysł. Uśmiecham się ironicznie i zaczynam brać się za serie ćwiczeń, które mają na celu utrzymać świetność moje ciała.

Czy ja właśnie tak pomyślałem? Świetność mojego ciała…

Tak, durniu. Właśnie tak pomyślałeś. Chyba ostatnio we łbie ci się przegotowało.

Jak widać… ostatnio popadam w samo zachwyt swojej osoby.

No nic. Nie myśl już o tym Szakal, bo ci się mózg przegrzeje!

Jakby już nie był przegrzany…

Przegryzam sobie kawałek wargi za swoje myśli.

Tak, rozdwojenie jaźni też mi grozi, o ile już tego nie mam. Ale biorąc pod uwagę moje sprzeczne myśli, śmiem twierdzić, iż niestety… cierpię na tą przykrą przypadłość. No, cóż… nie można być ideałem, ale rozdwojenie jaźni czyni mnie kimś naprawdę wyjątkowym.

Taa… akurat. Weź się Szakal zastanów. Każdy więzień, w Silver cierpi na rozdwojenie jaźni… popatrz choćby na tych psychopatów biegających z nożami, twierdząc, że są rycerzami.

No dobra.. nie jestem wyjątkowy. Kurna… a tak bardzo chciałem się wyróżniać.

Fakt. Każdy ma swoje odpały i czasem nie poznaję po zachowaniu niektórych więźniów. Ale ja się jeszcze jakoś trzymam. Jak dotąd nie ujawniłem swojego drugiego ja.

Ale już niedługo, hi hi.

Zaczynam się siebie bać….

Przez rozmowę z samym sobą, nawet nie dotarły do mnie słowa, które wypowiedziała osoba w mojej celi.

Chwila… osoba w mojej celi? Kurwa… co je..? A!

Przypomniałem sobie chłoptasia w chustce na głowie. Odrywam wzrok z podłogi i kieruję go na mojego współlokatora, nie przerywając robienia pompek.

- Nudzi ci się? – mówi zaspanym i pretensjonalnym tonem.

- Naj.. wfu… wyraźniej.. wfu – odpowiadam mu, wypuszczając powietrze z moich ust ze świstem.

- Cholera, która jest godzina, że musisz tak sapać?

Spoglądam na niego z rozbawieniem. Wierci się na tej pryczy jak małe dziecko, zasłaniając sobie uszy kołdrą.

- To nic nie da, kotku. Przyzwyczaj się i tak zaraz będzie śniadanie. – kolejny raz wypuszczam powietrze ze świstem, powodując rozdrażnienie u mojego koleżki. Nowy odwraca się błyskawicznie na wyrku i piorunuje mnie swoim najgorszym wzrokiem, jaki posiada.

Kogo on chce przestraszyć? Samego Szakala? Haha.

- Pierdole. – syknął, siadając na pryczy i zapalając lampę. Zmrużyłem oczy. Co za debil. Światło o tej porze razi ludzi w oczy!

- Kurwa, nie wierze! – drze się na cały blok więzienny.

Oho… już wiem, kto dziś będzie ofiarą niewyspanych, niewyżytych skazańców.

- Czwarta trzydzieści!

- O, to dziś krócej pospałem. – zauważyłem lakonicznie, nie przejmując się wściekłym chłoptasiem. Choć chłoptasiem to on nie był. Dopiero teraz zorientowałem się, że przez noc, obraz nowego trochę się zmienił. To prawdziwy facet!

Szakal… odkryłeś Amerykę. Nowy jest facetem!

No, taa… jakby to nie było więzienie dla mężczyzn. Ale chodzi mi o to, że uhmm… ma facet ciałko niczym rzeźba Apolla.

- Pojebało cię! – znowu krzyknął, łapiąc się za głowę i przeczesując rękami, włosy.

- Głośniej. Niech ludzie wiedzą, czyj tyłek skopią po śniadaniu za zakłócanie ciszy nocnej. – warknąłem w jego stronę. Koleś tymi krzykami ewidentnie mnie wkurzał. Próbuję delektować się piękną ciszą, a ten pajac będzie się darł na całe gardło i w dodatku będzie mnie obrażał.

Obrażał… a to szmata! Zaraz mu..!

Uspokój się Szakal! – krzyczę na siebie. A to zabawne. Chyba naprawdę mam rozdwojenie jaźni.

- Kurwa… - mówię pod nosem – nie wiedziałem, że jest ci ,aż tak spieszno do stracenia dziewictwa. – zauważam z udawanym przerażeniem. Ledwo opanowuję się od niepohamowanego wybuchu śmiechu, kiedy widzę mordercze oczy współlokatora, który w dodatku obnaża w moją stronę swoje zęby.

- Prosisz się manto! – syczy, zaciskając pięści i lustrując mnie swoimi czarnymi oczami.

Ach, tak dzieciarnia.



- Ach, rozumiem twój ból. Chciałbyś to przeżyć z kimś wyjątkowym, a nie ze zgrają brutalnych więźniów. Ale wybacz, sam się o to prosisz. – przestaję robić pompki i siadam na lodowatej podłodze w takiej pozycji, że jedną nogę mam jak do siadu krzyżowego, a drugą mam ugiętą w kolanie, o którą luzacko się opieram, ręką. – Kotek, nie zapominaj, kto tu rządzi – pouczam go.

- Mogę to zmienić – prycha niczym zdziczały kot. Hmm… to chyba niebezpieczna kombinacja? Kot i Szakal w jednej celi.

- Głupi dzieciaku – podnoszę głos, z zamiarem przemówienia mu do rozumu. Może to dziwne, ale zawsze staram się przemówić do nowych, aby zrozumieli swoją niewiedzę o tym kiciu. Póki, co.. dam mu wskazówki, ale jak się nie będzie ich trzymał, to już nie moje wina. Chciałem pomóc. – Zauważ, że ty w porównaniu do mnie, czy do innych więźniów, nie masz żadnych znajomych w tym pierdlu. Tkniesz jednego, to reszta tak ci wpierdoli, że nie będziesz, mógł rozpoznać swojej ładnej buźki w lustrze. Zastanów się, co chcesz zrobić. – obserwuję go uważnie – Radzę ci. Znajdź sobie kumpli, a dopiero potem możesz, ruszyć na mnie. Chyba, że jesteś samobójca, to wal śmiało.

- Dostosuję się do twoich skazówek. – uśmiecha się drwiąco i podchodzi do mojej osoby. Łapie swoją lodowatą dłonią moją brodę i patrzy się moje oczy. – Szykuj się na wojnę, Szakal.

1 komentarz:

Ami-chan pisze...

Uuu wojna :D Aż dreszcze mnie przeszły brr :p (pieprzone sadystyczne odruchy ;_;)

Ciekawie się zapowiada ta ich znajomość (ahahahahaha XD UCHIHA jest dziewicą XD)