piątek, 26 sierpnia 2011

Rozdział VII "Niespodziewana wizyta"

- Dostosuję się do twoich wskazówek. – uśmiecha się drwiąco i podchodzi do mojej osoby. Łapie swoją lodowatą dłonią moją brodę i patrzy się w moje oczy. – Szykuj się na wojnę, Szakal.

Niewiarygodne! Dostosuję się do moich wskazówek! Chyba zapiszę to w pamiętniku, bo coś czuję, że kolejna taka okazja za szybko się nie powtórzy. Tylko problem w tym, że nie posiadam pamiętnika…

- Niezmiernie się cieszę, że moje nauki nie idą na marne – uśmiecham się drwiąco, spoglądając w jego gładką, bladą twarz. Dopiero teraz dostrzegam, że jego oczy są koloru czarnego i mają ukośny kształt, co podsuwało mi myśl, że chłopak ten, ma pochodzenie azjatyckie. – Jesteś Azjatą – stwierdzam.

- Doprawdy? – pyta głupio, spoglądając na mnie beznamiętnie i puszczając mój podbródek – jak na to wpadłeś? – drwi.

Uśmiecham się.

- Ym.. wygląd? Ale Azjata to szerokie pojęcie. Ciekawi mnie, z jakiego kraju pochodzisz. Domyślam się, że z Japonii.

- To dobrze się domyślasz – krótka, zwięzła odpowiedź. Jak zwykle.

- Nie spytasz się, skąd to wiedziałem?

- A skąd wiedziałeś? – powtórzył lakonicznie.

- Ponieważ Japończycy są najbardziej wykształconymi ludźmi z narodów azjatyckich. W Chinach panuje totalitaryzm, w Korei bieda. Pozostaje Japonia, a ty potrafisz porozumiewać się po angielsku.

- Żadna filozofia – odpiera znudzony, przysiadając się koła mnie. Nie uchodzi mi to w mojej uwadze, że nasza rozmowa przyjęła nieco łagodniejszą formę. Spoglądam na niego po raz kolejny, dokładnie lustrując. Mam wrażenie, że kiedyś go widziałem, ale jego chusta, przykrywająca włosy uniemożliwia mi odkrycie prawdziwej tożsamości mojego współwięźnia. Zrezygnowany z powodu swojej kiepskiej pamięci, ponownie zabieram się za robienie pompek.

- Zależy, dla kogo. Większość więźniów jest niewykształcona – zauważam, spoglądając beznamiętnie w jego czarne oczy z przymrużeniem. A on zaś patrzy na mnie z uniesioną brwią.

- Musisz robić takie durne miny, kiedy na mnie patrzysz? – Warknął niemile mój „ukochany” współlokator.

Chyba za wcześnie stwierdziłem, że nasza rozmowa przyjęła łagodniejszą formę.

- Durniu, gdybyś zgasił światło, to bym nie wykrzywiał twarzy w twoją stronę! – mówię ostro. – Chociaż.. na taki ryj to, trudno się patrzy z normalnym wyrazem twarzy. Mój dzień nabiera szpetności przez ciebie.

Tak słabo mu dowaliłeś Szakal? Mogłeś bardziej go obrazić. Coś ostatnio wymiękasz.

Doprawdy?

- Co mówiłeś?! – jego wściekły wzrok spogląda na mnie niebezpiecznie.

Co za dzieciak. Niczego się nie nauczył.

- Uh! Rany ludzie! Nie dość, że szpetny i głupi, to jeszcze głuchy… -zaczynam marudzić, doprowadzając go do furii… Ach, jak ja to kocham! Czuję jak mój kącik ust unosi się lekko ku górze, kiedy kątem oka dostrzegam jak nowy podnosi się w moją stronę z zaciśniętą pięścią.

- O zabawimy się – zauważam z radosną nutą w moim głosie, co jeszcze bardziej rozłościło nowego.

- Zatłukę! – ryknął groźnie, rzucając się na moją osobą z pięściami.

Domyślam się, że ten jego bojowy okrzyk rozbudził połowę naszego bloku.

Obecnie siedział okrakiem na moich biodrach, usiłując mnie trafić. Pech chciał, że jeszcze ani razu tego nie zrobił, gdyż z łatwością przetrzymywałem jego pięści. Fakt. Był silny, może nawet i silniejszy ode mnie, ale nie posiadał tego czegoś. Czyli sprytu, własnego stylu i doświadczenia w kiciu. Jego wymachiwania rękami i wściekły wyraz twarzy doprowadzał mnie tylko do śmiechu.

- Hahaha! Nie no… młody.. haha… rozśmieszasz mnie coraz bardziej! – mój śmiech stawał się szaleńczy i coraz głośniejszy, powodując rozbudzenie pozostałych więźniów. Pomruki skazańców wskazywały, że nie są oni zachwyceni tą poranną pobudką, ale z chwilą, kiedy zorientowali się, jacy szaleńcy budzą ich w środku nocy, ich zainteresowanie natychmiast wzrosło.

- Nowa zabawka Szakal?

- Weźcie róbcie to o normalnej porze!

- Podzielisz się z nowym?

Więźniowie zaczęli wykrzykiwać swoje domysły.

- Chłopcy, a wam tylko sprośne myśli w głowach! – zarechotałem, z trudem odtrącając ręce lokatora, który kipiał ze złości. Ja zaś śmiałem się w niebogłosy, drżąc na całym ciele i turlając się pod nim we wszystkie strony.

- Zabiję! – warknął w moją stronę.

- siebie? – moje rozbawione oczy zajrzały do tych czarnych tunelów.

Zgrzyt zębów obił się o moje uszy.

Chciałem go w tej chwili pocałować, aby wyprowadzić go z równowagi jeszcze bardziej, o ile było to możliwe. Jednak po dłuższym namyślaniu stwierdziłem, że lepiej zostawić ten patent na czarną godzinę.

Przebywaliśmy jeszcze przez chwilę w takiej pozycji, dopóki nie zaświeciły światła w całym bloku. Wraz z jasnością zawitał do nas Hatake.

- Szakal, co tu się u diabła dzieje?! – warknął niemile, wpatrując się we mnie i w tego kretyna w chustce.

- Zapoznajemy się, nie widzisz? – odpowiadam z rozbawieniem.

Klawisz kręci głową na moje słowa.

- Dyrektor chce cię widzieć. – mówi spokojnie, a moje oczy wyrażają zdziwienie i niepokój. Patrzę na niego, nie ruszając się.

- Przecież go teraz nie ma w kiciu – szepczę, tak jakby pocieszając samego siebie. Tak naprawdę buduję opinię moje ojca, jako bezwzględnego tyrana, ale z drugiej strony - naprawdę się go lękałem, w niektórych chwilach. Był nieobliczalny i zmienny po śmierci matki.

- Jest. Wczoraj wieczorem wrócił, a teraz chce ciebie widzieć, więc skończ miłosne igraszki i zabieraj tyłek do dyrektora.

Spoglądam na nowego obojętnym, a zarazem zmartwionym wyrazem twarzy, poczym po cichu wypowiadam słowa.

- Słyszałeś? Złaź ze mnie.

Patrzy na mnie z kpiącym uśmieszkiem na twarzy, a chwilę później czuję jego pięść na swojej twarzy.

- TY PIERDOLONA DZIWKO! – wrzeszczę na całe więzienie, łapiąc się za krwawiący nos i łykając srogim wzrokiem na tego dupka. – Policzymy się jeszcze suko – syczę, kiedy Kakashi odciąga mnie o tego przyszłego trupa.

Przechodząc przez korytarz mojego bloku widzę zainteresowanie więźniów, spowodowane moją osobą. Łypię na nich niebezpiecznie jakbym chciał ich zabić.

- O.. nowy za wiele sobie pozwala – słyszę głos Hidana, który jest partnerem Shikamaru. Ten koleś uwielbia rozlew krwi, ale lubię go. Ma tą twardą rękę i zawsze mogę na niego liczyć.

- Zajmij się nim – mówię mu, kiedy mijam jego cele.

- Z przyjemnością. – błysk szaleństwa w jego oczach, uspokaja moje stargane nerwy.

Wychodząc z bloku C już wiem, że wszyscy wiedzą o zaistniałej sytuacji. Domyślam się, że mój ukochany lokator będzie miał miłą wizytę. Ale zapewne znajdą się i tacy frajerzy, którzy mu pogratulują. Cóż.. wolny kraj. Niech głosują na swojego nowego przewódce. Demokracja to demokracja, co nie zmienia faktu, że i tak oberwą ode mnie.

Przechodząc z Kakashim przez kolejne, cuchnące bloki z więźniami zauważam, że i oni wlepiają na mnie swój spragniony i wygłodniały wzrok. Nie chcę się chwalić, ale jestem bardzo popularnym w tym obskurnym miejscu. Po czasie dochodzę z Hatake do wieży administracyjnej, w której znajduje się mój ojciec. W tym budynku jest także miejsce spotkań skazańców ze znajomymi oraz rodziną. Choć ta druga grupa najczęściej nie pojawia się w skromnych progach Silver River.

- O już jesteś! – wita mnie ojciec zza biurka – co ci się stało, synek? – pyta mnie zdziwiony.

- Mój najgorszy koszmar napadł mnie w środku nocy.

Ojciec przygląda się mi z rozbawieniem.

- A poznałeś już naszego upragnionego gościa, przez którego tu jesteś?

- To on już tu jest? – pytam ze zdziwieniem. Gdybym to wiedział, to bym się do roboty wziął, aby czym prędzej opuścić to miejsce. Nie to, że było mi tu źle, ale po prostu zaczynałem bzikować w takiej zamkniętej przestrzeni.

- Jasne, nawet pomieszkuje z tobą w jednej celi.

Patrzę na ojca jak na idiotę.

- Pamiętaj, że musisz mieć z nim dobra kontakty – przypomina mi, uśmiechając się lekko.

Robię kwaśną minę.

- Aha…. Szkoda, że dopiero teraz się o tym dowiaduję – odburkuję z pretensją i masuje obolały, zakrwawiony nos. – będzie boleć – mówię do siebie, widząc zakrwawioną rękę. – o której przychodzi Sakura? – pytam się.

- Chwilę przed śniadaniem. Musisz się trochę pomęczyć. Ale możesz także poprosić swoją dziewczynę o drobną pomoc.

Czy go już całkiem na dekiel wzięło? Hinata się ukrywa.

- Dobrze się czujesz ojczulku? Nie chcę cię martwić, ale…

- Naruto-kun! – słyszę pisk radości od strony drzwi. Nawet nie zdążam się odwrócić, kiedy ktoś rzuca się na mnie, zakładając ręce za szyję. Jedynie, co widzę to pukiel ciemnych i długich włosów.

Hinata…

- Hiiin.. att.. ta, a co ty tu robisz? – pytam się z niepokojem i troską o jej życie. – Czy nie powinnaś się ukrywać? Wiesz, że… - pragnę jej wytłumaczyć powagę sytuacji po raz setny, kiedy tu się znalazłem.

- Naruto, ja wiem. Ale ja wyjeżdżam do Anglii, aby się ukryć na czas twojej misji. Chciałam się pożegnać, bo nie wiem, kiedy znowu się zobaczymy. – Jej smutne, szarawe oczy spoglądały na mnie z obawą, strachem i miłością. Na twarzy wił się lekki, pokrzepiający uśmiech, a jej dłoń odgarniała moje blond kosmyki. Kochałem ją za tą czułość i delikatność. Była dla mnie bardzo ważna i była także jednym z powodów, dla których chciałem opuścić Silver River. Wiedziała o moich skokach w bok z innymi skazańcami, ale także wiedziała, że jest to potrzebne do wykonania mojego zadania i do dalszego życia w spokoju. Nie przeszkadzało jej to, dopóki nie rozglądałem się za innymi kobietami, co chyba było oczywiste.

1 komentarz:

Ami-chan pisze...

Głupia Hinata... Nie lubie jej xD
No i dlaczego ojciec Naruto jest taki miły? ;-; podoba mi się to, ale pisałaś, że jest zupełnie inny ;-; Ale tak jest lepiej, lubię Minato :D